W wakacyjnym poście wspominałam, że odwiedziliśmy Jarmark Św. Dominika.
Od małego marzyłam, żeby w tym wydarzeniu uczestniczyć.
Mama z taką pasją opowiadała mi jakie to piękne, klimatyczne, te kramy, kramiki, tyle cudowności przeróżnych.
Jakoś nigdy nie mogliśmy zgrać terminu wakacji z Jarmarkiem.
Ale w tym roku nam się udało.
Strasznie się cieszyłam.
Niczym małe dziecko czekające na obiecanego lizaka.
Z aparatem na szyi, aby wszystko uwiecznić.
Jakież było moje rozczarowanie, gdy wśród tych staromiejskich uliczek zobaczyłam TYYYLE chińszczyzny.
No... po prostu brak słów.
Plastik, wszechobecna tandeta, ubrania jak u nas na targowisku :/
Byłam zrozpaczona.
Tyle kilometrów.
Tyle wyobrażeń.
I taki zawód.
Już byłam bliska załamania, kiedy nagle wkroczyliśmy w uliczki gdzie wystawiali się rękodzielnicy.
Nooo...
I tu, to ja bym mogłam posiedzieć :)
Znalazłam kilka perełek.
Totalnie mnie zauroczyły.
Ale to zobaczycie na zdjęciach.
Na koniec przeszliśmy się pomiędzy antykwariuszami. Te stare cudeńka, zachwycały każdego i powiem szczerze, było na czym oko zawiesić. Drewniana biała szafeczka i stolik z nogami z poroża. Przepiękne.
Koniec gadania.
Zapraszam do oglądania :)
Na szkle malowane
W drewienku laserowo wycinane. Wzory i kolory baaardzo ENERGICZNE.
Trochę szyciowych potworów.
Z lnu uszyte. Ale to nie taki twardy i szorstki len, ten był szalenie miły i delikatny.
Antykwariatowo.
Bursztynowe cuda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz