piątek, 23 sierpnia 2013

Wakacjować - było tak przyjemnie :)



Jak to się mówi: wczasy, wczasy i po wczasach :P

Wakacje spędziliśmy w tym roku w Jastrzębiej Górze.
Ładna miejscowość, piękne klify... i tyle z ich piękności, bo żeby zejść na plaże trzeba było pokonać chyba z tysiąc schodków. 
Być może dla nastolatka wyczyn to nie wielki, ale dla rodziny obładowanej wózkiem, kocami, parasolem, parawanami trzema, prowiantem na pół dnia i wszelakimi NIEZBĘDNYMI plażowymi czasoumilaczami dzieciowymi no i Dzieciem oczywiście, pokonanie tych schodów to MASAKRA. O ile zejście jeszcze jakoś szło, to wejście ciągnęło się niemiłosiernie. Dlatego też na plażę jeździliśmy samochodem kilka wejść dalej, gdzie wejście było cudownie płaskie, przez las prowadzące.
A sama plaża? Cudo! Czysta i szeroka. Ludzi zdecydowanie mniej niż w centrum.
Woda... jak to Bałtyk, nieco zimna, szczególnie w bezwietrzny dzień, ale gdy bardziej wiało, na morzu szalały piękne fale, to wtedy woda była cieplutka. Super sprawa.

Jesteśmy takim typem wczasowiczów, który nie potrafi usiedzieć na plaży non stop. A prawda jest taka, że po trzech dniach smażingu na plaży, nasze tyłeczki musiały już odpocząć od słońca :P Postanowiliśmy nieco pozwiedzać. Zaliczyliśmy PGE Arena, Jarmark Dominikański, Japońskie Niszczyciele i  Fokarium na Helu. 
O PGE Arenie i Jarmarku Dominikańskim powstaną osobne posty, bo ilością zdjęć mogłabym Was zabić :D

A samo "miasto"? Pełne ludziów i straganów. Wszędzie gofry, lody, zakręcone ziemniaczki i fish&chips :) Ogrom chińszczyzny, plastiku i ogólnie niepotrzebnych gadżetów, które dla dzieci są oczywiście niezbędne :P Kilka kiermaszów książek... bardzo lubię chodzić po takowych, bo za niską cenę można upolować jakąś perełkę. Zdobyłam takową, ale o tym też napiszę osobno.
Furorę robiły też ruchome zoo...jeździki w formie zwierzaków, na których można było się poruszać jak na prawdziwych.

I prawdziwym hitem tego pobytu były dwie rzeczy:
 - pierwsza to "świeżutkie" obwarzanki krakowskie w cenie 2x większej jak te oryginalne z krakowskiego rynku
- druga to oscypek prosto z bacówki... haha no po prostu jak zobaczyłam, to padłam, ceny nie sprawdzałam

Co do knajp... jak dla mnie wszystkie do siebie podobne, ale jedna górowała nad innymi, a dlaczego? Bo posiadała wielki plac zabaw dla dzieci. Obok były stoliki, dzięki czemu rodzic widział dziecko. W tej samej knajpie w ubikacji było oddzielone miejsce na przewijak O.o pierwszy raz się z tym spotykam. Gdyby ktoś był zainteresowany tą knajpą, to jest to wielka smażalnia i grill umiejscowiona przy głównym deptaku prowadzącym na plażę.

Ahhh i jeszcze jedna wzmianka o cenach... suchy prowiant typu kaszka i mleko dla Małej zabrałam z domu, jednak troszkę źle policzyłam ilość mleka jaka nam się przyda i zabrakło. Musieliśmy kupić tam na miejscu Bebiko, zrobiłam research po spożywczakach i ... szczena mi opadła.
Cena plasowała się średnio między 23 - 25 zł. A w jednym sklepie 28 zł !!! MASAKRA To niemal 2x tyle co płacę normalnie w domu. Wiecie co zrobiłam? Pojechałam do marketu oddalonego kilka kilometrów dalej. I zapłaciłam normalnie. Ja rozumiem, że oni chcą zarobić na cały rok przez te wakacyjne miesiące, ale żeby tak ździerać z ludzi? Przecież cały rok to my musimy zarabiać, żeby na wakacje pojechać. No cóż.

Poza tym pobyt był bardzo udany. Wybraliśmy się na wakacje z dziadkami Aurelki. Powiem szczerze był to dość często spotykany model rodziny wakacjującej, szczególnie z malutkim dzieckiem. Zawsze to dodatkowa pomoc przy maluchu. Dzięki babciu i dziadku :)
 
 Troszkę zdjęć jako przegląd naszego pobytu :)



 

 




 
 




























Aurelka uwielbia dzieci, szczególnie te starsze. Mimo że słownik ma jeszcze ograniczony, to idealnie się z nimi dogaduje :)






Słów kilka o pensjonacie SAWANA, w którym mieszkaliśmy. Czysty, zadbany, widać, że nie dawno wybudowany. Schludne pokoje. To na czym nam zależało to łóżeczko dla Małej (bezpłatnie, bo w niektórych "lokalach" życzyli sobie 20zł za dobę za łóżeczko - śmieszne), łoże małżeńskie dla nas(zej) trójki, łazienka, lodówka i czajnik w pokoju oraz wyżywienie na miejscu. 
Udało się.
W sumie czego więcej potrzeba skoro i tak większość czasu spędzaliśmy poza pokojem.
W budynku jest stół do tenisa stołowego i piłkarzyki (nowa miłość Aury), umieszczone w osobnych pomieszczeniach dzięki czemu grając, nie przeszkadza się nikomu. Przed pensjonatem jest plac zabaw.
Jedzonko bardzo dobre, śniadanie w formie stołu szwedzkiego (bardzo dużo, różnorodnie i bogato) i obiadokolacja (czyt. obiad) zupa i drugie danie. O ile zupy były ok, to drugie dania mogłyby być lepsze. Raził mnie nieco suszony koperek do ziemniaków i serwowanie słoikowych ogórków, gdzie sezon w pełni i warzyw dookoła w bród.
Zdjęć pokoi nie robiłam, bo wszystko jest na stronie pensjonatu.
   

Ostatni wieczorny spacer Aurela spędziła tak :)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz